Cannes 2016: Personal Shopper

Data:

Film został wygwizdany na pierwszym pokazie dla prasy, przyjęty na chłodno podczas drugiego, a po trzecim seansie otrzymał owacje na stojąco. O co chodzi? Nie wiem, bo to przyzwoite kino, o którym można powiedzieć trochę dobrego, można też powiedzieć trochę złego. No dobra, więcej jak trochę...

Jego najmocniejszym elementem jest Kristen Stewart. Serio. Mamy rok 2016, dziwnie się więc czuję z przekonywaniem innych o tym, że Kristen jest aktorką z potencjałem, ale no cóż, wciąż ciągnie się za nią fatalna rola w „Zmierzchu”, czego wiele osób chyba nigdy jej nie wybaczy. Wystarczy jednak sięgnąć chociażby po film „Sils Maria” sprzed dwóch lat, w którym zabłysnęła w drugoplanowej roli, żeby docenić jej talent. Nie przypadkowo wspominam o tym tytule, bo tak się składa, że reżyser odpowiedzialny za jego realizację (Olivier Assayas), jest również autorem filmu „Personal shopper”.

Podstawowym problemem jaki widz może mieć z tym tytułem to jego niespójność gatunkowa. W jednej chwili to intymny dramat o radzeniu sobie ze stratą bliskiego, w innej satyra na świat celebrytów, w następnej przechodzi w horror, który czasem skręca w tematykę metafizyczną. Jakby to powiedziała moja babcia, za dużo grzybków w jeden barszczyk.

Film najbardziej ciągną w dół wątki nadnaturalne. Pierwsza scena w nawiedzonym domu atakuje nas trochę znienacka. Zupełnie nie spodziewałem się tego po pierwszych minutach filmu, które zapowiadały kino innego sortu . Siedziałem akurat przy ścianie, tuż pod głośnikiem, więc jak poleciała z niego klimatyczna muzyka, to aż mnie ciary przeszły po całym ciele. Assayas na szczęście nie stawia na proste sztuczki z nagłym przywalaniem w widza głośnym dźwiękiem. Zamiast tego jest operowanie nastrojem grozy i... proste sztuczki ze skrzypiąca podłogą, kapiącym kranem etc. Nic specjalnie oryginalnego, ale zrealizowane dość sprawnie. No, z wyjątkiem komputerowej zjawy, którą wykonano dość nieudolnie.

A później wchodzi najbardziej pocieszny motyw w filmie. Duch kontaktuje się z bohaterką za pomocą sms-ów. I ta prowadzi z nim dłuższą konwersację podczas podróży pociągiem z Francji do Anglii oraz z powrotem. Później mamy jeszcze lewitujące szklanki i krwawe morderstwo. Jeden wątek dość głupawy, drugi dość daremny.

Daremna nie jest za to Stewart. Dla niej warto było zobaczyć film. Jest oddana roli, wkłada w nią serce, pompuje życie w postać, ubarwia ją różnymi drobnymi gestami, a do tego kilka razy biega topless, nie ubarwia tym jakoś wielce postaci, ale goły biust chyba zawsze warto zobaczyć. Nie narzekajmy.

A tak poważniej mówiąc, gotowość do zrzucenia na planie odzienia potwierdza, że nie było to dla aktorki tylko kolejną łatwą fuchą do podreparowania nieco budżetu na waciki. Odsłoniła się zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie. Nie jest to wprawdzie wybitna rola, drugiego Cezara za niego raczej nie dostanie, ale i tak robi wrażenie.

O filmie nie można powiedzieć tego samego, buczenie po pierwszym seansie wynikało chyba głównie z tego, że mamy w tym roku wyjątkowo dobry poziom prezentowanych filmów i krytycy nie mieli dotąd okazji do pogwizdania sobie. Nie zmienia to jednak faktu, że scenariusz jest chwilami niezamierzenie śmieszny, niektóre wątki są nietrafione, czasem potrafi też zakłuć w oczy niezgrabne cięcie montażowe. Nie mam nic przeciwko płynnemu przechodzeniu pomiędzy gatunkami filmowymi, ale byłoby wskazane, żeby rzeczywiście było one płynne...

http://kinofilizm.blogspot.co.uk

Więcej recenzji i innych wrażeń z tegorocznego Cannes:
https://facebook.com/Kinofilia-548513951865584/

Zwiastun: