Cannes 2015: odsłona szósta

Data:


DOPE.

Piękne uczucie, bycie świadkiem narodzin legendy. „Dope” nie zapisze się złotymi zgłoskami w historii kina, nie będzie wymieniany jednym tchem z innymi wybitnymi filmami festiwalowymi z przeszłości, ale za kilka lat, w następnej dekadzie, znajdziemy go w każdym szanującym się zestawieniu tytułów znaczących dla kultury afroamerykańskiej.

Film Ricka Famuyiwa zawiera polityczno-społeczny kościec rodem z wczesnej twórczości Spike’a Lee, szczerość przekazu „Boyz n the Hood” oraz szaloną energię i bezpretensjonalny humor murzyńskich stoner movies z lat 90. W kulturze lat 90. głęboko zanurzony jest zresztą główny bohater, sprytny chłopak, młody geek, poniewierany w szkole przez miejscowych młodocianych przestępców, marzący o Harvardzie i lepszym jutrze, ale na razie skupiony na ładnym tyłku lokalnej piękności. Trafiając jej śladem na imprezę organizowaną przez lokalnego gangstera staje się świadkiem strzelaniny i przypadkowo wchodzi w posiadanie znaczącej ilości narkotyków, które musi sprzedać. Korzystając z pomocy dwójki przyjaciół oraz znajomego miłośnika marihuany, wpada na przewrotny pomysł pozbycia się niechcianego towaru przy pomocy bitcoinów, szkolnej pracowni chemicznej oraz osiągnięć współczesnej technologii.

Żeby było jasne, to przede wszystkim lekka komedia i to nieprzesadnie wyrafinowana. Humor bywa niskich lotów, najczęściej orbituje wokół narkotyków, wulgaryzmów i seksu. Film ma jednak do zaoferowania o wiele więcej: błyskotliwe dialogi, ciekawą galerię bohaterów, niegłupi scenariusz i stojącą za nim „głębszą” myśl. „Dope” to orzeźwiająca dawka pozytywnej energii, zaprawiona doskonałym soundtrackiem, pomysłową reżyserią i stroną techniczną. Obowiązkowy seans zarówno na każdą imprezę zaprawioną używkami dowolnego rodzaju, jak i na wykład akademicki na temat kultury afroamerykańskiej.

DHEEPAN.

Historia na czasie. Bohater filmu opuszcza ojczyznę, Sri Lankę, żeby spróbować nowego, lepszego życia w Francji. Z obcą kobietą i przygarniętą dziewczynką tworzą nową, zrodzoną z potrzeby chwili, rodzinę. Otrzymują paszporty należące do nieżyjących osób i wspólnie przedostają się nielegalnie na teren Unii Europejskiej. Na miejscu czeka ich trudna aklimatyzacja w miejscu, którego zwyczajów nie rozumieją, otoczeni ludźmi porozumiewającymi się językiem, którego nie znają.

Jacques Audiard („Prorok”) odgrywa wszystkie motywy, jakich moglibyśmy się spodziewać po zaangażowanym społecznie kinie o emigrantach. Są więc oszuści, wykorzystujący trudną sytuację bohaterów, życie w nieciekawej dzielnicy obleganej przez przestępców, kłopoty z komunikacją oraz przeszłość upominająca się o daninę z krwi. Audiard jest jednak na tyle utalentowanym twórcą, żeby maskować (czy raczej osładzać) te repetycje, wtłaczając w nie sporo szczerego przekazu, ciekawych spostrzeżeń na temat współczesnego świata i pełnokrwistych bohaterów. Tym niemniej to film zdecydowanie słabszy od „Rust and Bone”, o „Proroku” już nie wspominając.

Więcej recenzji i innych wrażeń z tegorocznego Cannes:
https://www.facebook.com/pages/Kinofilia/548513951865584